Czy byliście Państwo kiedyś tak naprawdę zakochani? Jeśli tak, wiecie co to za uczucie. Chce się cały czas przebywać z osobą, którą się kocha. Rozłąka jest torturą. Stałą rozłąkę leczy się latami. Wielu popełnia samobójstwo nie mogąc być z osobą, w której są zakochani...
Wyobraźcie sobie Państwo człowieka, który żyje bez Boga. Jest On mu obojętny lub wręcz Go nienawidzi. Albo jest to nawet chrześcijanin, ale letni - chodzi na Msze św. tylko z przyzwyczajenia, może jakiegoś tam głęboko ukrytego lęku przed złamaniem Przykazania o świętowaniu Dnia Pańskiego...
No i załóżmy, że ten człowiek umiera w grzechu śmiertelnym. Będąc już poza ciałem, świat który znał przeminął, już się nie liczy, wszystko co materialne pozostało, jest już niepotrzebne. Światełko w tunelu rozbłyska coraz bardziej, za kilka chwil - ciężko powiedzieć kiedy, bo czas przestał też istnieć - okazuje się, iż to Światło to Bóg, który ogarnia zmarłego całkowicie Swoją Miłością. Dusza ta od tego momentu poznaje, że Bóg JEST i KIM JEST.
Miłość ta jest tak ogromna, nieskończona, że dusza nie pragnie niczego innego jak zanurzyć się w Bogu i być już z Nim na zawsze. Niczego bardziej nie chce. Jest szaleńczo zakochana, wdzięczna, rozanielona, brak słów na to co czuje! Nic się nie liczy, tylko ta Miłość OJCOWSKA i MATCZYNA równocześnie, w sumie to nieziemska, nie do ogarnięcia przez nas teraz i wtedy pewnie też...
No i co? Nastąpi seans filmu z życia: jak dusza żyła? Dla kogo? Jak wykorzystała talenty? Co zrobiła złego? Co zrobiła dobrego, ale w jakiej intencji? Czy dobro czyniła dla Boga, czy dla siebie? Czy jeszcze z innych powodów? A jakiego dobra nie uczyniła, a mogła? Czy skorzystała z Sakramentu Pokuty i Pojednania?
Katolicy modlą się: "Od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas Panie". A ta dusza nawet mogła mieć powolną, spodziewaną śmierć i i tak zlekceważyła ostrzeżenia. "Co ma być to będzie"... Duma, pycha, czy głupota? Bo przecież nawet niewierzący bywa mądry i przezorny.
Kościół nas naucza: śmierć w grzechu śmiertelnym prowadzi do Piekła. Pan Jezus w Księdze Prawdy zdradza dramatyczną tajemnicę: na 1 duszę w Czyśćcu - który to jest, należy przypomnieć tymczasowym piekłem - przypadają 33 dusze w Piekle. Taki jest stosunek. Zatem ile dusz idzie bezpośrednio do Nieba? Tacy święci to dziś zapewne rzadkość...
No i ta dusza, która nagle poznaje sens życia i największą, ostateczną, nieprzemijającą MIŁOŚĆ otrzymuje wyrok: odcięcie od Boga. Zaraz zapadnie ciemność, a diabły wciągną ją do jeziora siarki na wieczne tortury. Dusza otrzyma ciało, które będzie niszczone i odnawiane w nieskończoność. Ale najsilniejszym bólem będzie to, że już nigdy nie spotka UKOCHANEGO BOGA.
"Czy warto było?" - śpiewa Agnieszka Chylińska, jurorka "Mam talent". Ale mi się przypomina inna jurorka. Kora. Chorowała na raka. Nie zaznała nagłej i niespodziewanej śmierci.
Nie mnie osądzać. Może jest tam, gdzie się nie spodziewamy. Jednak przypomniał mi się dzisiaj jej pogrzeb. Wydaje się, że zaplanowany, na życzenie. Pogrzeb iście pogański, szamański, szatański. Sytuacja wykorzystana do promocji grzechu, wezwania do "tolerancji" itp. Taki pośmiertny "pstryczek w nos" dla Boga.
Jeśli dusza Kory miała możliwość widzenia swojego pogrzebu, wyobraźcie sobie jej wycie. Jej bezradność, lament do swoich "przyjaciół", żeby przestali. Płacz i zgrzytanie zębów.
Jesteście przerażeni tą prawdą, w jaki wieczny dramat ludzie wchodzą z własnej woli? I jak Pan Jezus przez to TERAZ płacze? Bo zasada jest prosta: tylko za życia można wybrać za kim się jest. Nie można dwóm panom służyć.
Wieczny odpoczynek daj Oldze (Korze) dać Panie, a Światłość Wiekuista niechaj jej świeci!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz