Dawno już miałem obejrzeć film "Ojciec Pio" z podobno nawróconym Shia Labeouf. Nie udało mi się iść na niego do kina - i bardzo dobrze! Miałem dawno go zobaczyć dlatego, aby ewentualnie przestrzegać przed nim, bo już tylko przeglądając go, czułem niepokój. I tak, intuicja mnie nie oszukała...
Wszedłem na Filmweb zobaczyć, czy jest ktoś z podobnymi odczuciami jak moje. Znalazłem krótki komentarz, który w zasadzie zaoszczędził mi roboty. Podzielam to zdanie:
"Ten film jest o rosnącym w siłę ruchu komunistycznym we Włoszech, a nie o ojcu Pio! Co gorsza, kilka scen z jego udziałem ociera się wręcz o bluźnierstwo i wywołuje niesmak. Ogółem to jeden z najgorszych filmów jakie widziałem, nawet pod względem technicznym. Nie wiem dla kogo i w jaki celu powstał ten paździerz, ale na pewno nie dla katolików zainteresowanych życiem i osobą jednego z największych świętych Kościoła XX wieku."
Dodam tylko od siebie, że ja wiem dla kogo ten film powstał. I wiele innych, jak "Chata", "Milczenie", "Maria Magdalena" czy seriale "Młody papież" i "The Chosen. Wybrani". Dla katolików, by ich zwieść. Oszukać. Czasem wprost, a najczęściej bardzo subtelnie. Przede wszystkim letni katolicy, a takich jest ok. 95% albo i więcej łykną te plugastwa i fałsz, bo ich nawet nie rozpoznają.
Teraz dopiero sprawdzam, kto jest reżyserem tego filmowego potworka niby o św. Pio z Pietrelciny: no cóż, Abel Ferrara, twórca porno w latach 70, a później często współpracujący z Willem Dafoe. A ten... jak zagrał kiedyś bluźnierczo Pana Jezusa w słynnym "Ostatnie kuszenie Chrystusa" tak zagrał później "antychrysta".
Zresztą, to bardzo częste schematy w Hollywood. Przykładowo Christian Bale zagrał też kiedyś Chrystusa, a później zagrał psychopatę w "American Psycho", gdzie mordował piłą mechaniczną kochanki. Albo Joaquin Phoenix, który zagrał Pana Jezusa tracącego "moc" przy dokonywaniu cudów w już wcześniej wspomnianej feministycznej "Marii Magdalenie", a rok później za rolę szalonego anarchisty Jokera, został odznaczony Oscarem. Tak się bezcześci Chrystusa, jest tu widoczny schemat.
Ale, niech będzie, po nitce do kłębka brnę w to dalej! Wyżej wymieniony Joaquin Phoenix jeszcze wcześniej zagrał w filmie "Ona". Film opowiada o związku mężczyzny ze... sztuczną inteligencją! A dokładnie z takim... "asystentem mowy" jak Cortana. No więc nie dość, że film z 2013 przewidział jak w "Czarnym lustrze" przyszłość, to głosu tejże aplikacji komputerowej w filmie użyczyła... Scarlett Johansson. A ta żydowskiego pochodzenia bardzo popularna aktorka zagrała natomiast w komercyjnym hicie "Lucy". Imię głównej bohaterki "Lucy" wybrano z pewnością celowo - jako skrót od "Lucyfer".
Film opowiada o kobiecie, która poddana zostaje eksperymentowi. Pewna substancja zostaje zmieszana z jej ciałem, w wyniku czego sztuczna inteligencja (czy aby na pewno?) zaczyna ją przejmować i jako "super-bio-komputer" Lucy zostaje... bogiem. Końcówka filmu daje widzącym wyraźną wskazówkę: Lucy siedzi po prostu w pentagramie. Nie dość wyraźnie ukazanym, ale kto ma widzieć, ten widzi. Piszę to tylko z pamięci, na szybko, bo film można by z pewnością po przypomnieniu go sobie, bardziej przeanalizować. Ale czy nie szkoda na to czasu?
Podsumowując ten spontaniczny wpis: najgroźniejszy satanizm to ten, którego trudno dostrzec. A żeby dostrzec, trzeba mieć łaskę widzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz